piątek, 30 września 2011

fresh


z Antarą
z Antarą i Saili
z Jhalak i Aaishani
znów z Saili i Antarą.
Przed Freshers Party
Vaibhavi, Sanjana & Shailee
college! ;)

Dwa tygodnie temu Rotaract Club w naszym collegu organizował Freshers Party - teoretycznie dla pierwszego roku Jai Hind (czyli nas), ale przyszła cała szkoła. W związku z tymże wydarzeniem moje koleżanki postanowiły pójść na zakupy, więc dwa dni przed imprezą pojechałyśmy do Bandry. Wszystkie przymierzałyśmy miliony ubrań i wspólnie podejmowałyśmy decyzje. Wszystkie, oprócz Aromy, która na nic nawet nie spojrzała. Oczywiście, pomagała nam wybierać - ale sama dla siebie nic nie chciała.
W końcu, w jednym sklepie, nie wytrzymała - zauważyła tak śliczną, czarną sukienkę, że musiała ją przymierzyć. Kiedy zawołała nas do siebie do przymierzalni, wszystkie byłyśmy w szoku. Idealnie dopasowana; wyglądała po prostu przepięknie. Aroma przyznała nam rację, po czym odwiesiła sukienkę na wieszak.

I na nic się zdały moje rozpaczliwe namawiania i błagania. Wszyscy, oprócz mnie, rozumieli. A może wcale nie rozumieli, ale akceptowali to, że tak po prostu jest i nic na to nie poradzimy.

Aroma jest muzułmanką.
Nie nosi burki ani nawet hidżabu; jest wierząca ale nie ortodoksyjna.
Podobnie jej rodzice, którzy mieszkają w Allahabadzie. Aroma przyjechała tu w czerwcu, by się uczyć, i mieszka jako paynguest na Charni Road, blisko mojego domu. Muzułmanie to jednak muzułmanie. Gdyby Aroma, która jest wyjątkowo ładna, przyszłaby tak ubrana do klubu, wiadomo, że zwróciłaby uwagę płci przeciwnej. A jak powiedziała, to "zmartwiłoby jej rodziców".


W tym sposobie myślenia coś się gubi.
To już nie chodzi o wyglądanie dla samego wyglądania; dla przyciągania męskich spojrzeń.
Tu chodzi o własną świadomość.
Aroma przyznała mi z trudem, że chciałaby po prostu raz ubrać sukienkę i poczuć, że też może wyglądać sexy.

Ale nie zrobiła tego.
I nigdy nie zrobi.

Rodzice, nawet jeśli mieszkają bardzo daleko, i ich samopoczucie, w Indiach stawia się nad własnymi pragnieniami.


Kolejne potwierdzenie tej tezy znalazłam dzisiaj przy śniadaniu.
Jutro zaczynają się egzaminy w szkołach. Krish jest teraz w siódmej klasie, Nimone w dziesiątej - ostatniej - co oznacza naprawdę bezustanną naukę. Nie chodzi z nami do kina, na imprezy, nawet na święta - musi zostać w domu i się uczyć.
Z tej okazji wywiązała się rozmowa na temat planów na przyszłość Krish (przyszłość Nimone jest już od dawna zaplanowana). Wciąż nie jest pewna, co chce robić.
- Świetnie sobie radzisz z przedmiotami ścisłymi. Powinnaś się tym zająć. Zostaniesz naszym rodzinnym inżynierem! - powiedziała moja hostmama ze śmiechem.
- Inżynier Krish Shantaram, dobrze brzmi! - stwierdził host tata.
- Taak, już widzę dziadków z transparentami na twoim graduation!
Śmiechy, żarty, wesołe nastroje.
Wszystko to, co mówili, nie wyglądało zbyt poważnie; ot taka zwykła próbka ich nieśmiesznego poczucia humoru.
W pewnym momencie jednak Nimone powiedziała:
-Ale ona nie lubi ścisłych przedmiotów.
Krish przytaknęła.
Nagle rozmowa przybrała trochę inny ton.
W pewnym momencie dobre humory gdzieś wyparowały, i nawet nie wiem kiedy Krish się rozpłakała, a moja wesoła i słodka host mama zaczęła strasznie wrzeszczeć, mówiąc rzeczy, które nie mieściły mi się w głowie.
- "Nie lubię, nie lubię!" Nie pozwolę żebyś sobie zmarnowała karierę! Jestem pewna, że byłabyś świetna w nauce. Co ty sobie wyobrażasz?! Nie lubisz, więc tego nie spróbujesz?! Nie chcę was z nikim porównywać, jednak prawda jest taka, że nie jesteście tak zepsute jak inne dzieci w waszym wieku, ale nie pozwolę, żebyście się zepsuły! Jako wasi rodzice, mamy wobec was konkretne oczekiwania, które na razie NIE SĄ spełnione, a które powinny zostać w najbliższej przyszłości.MUSISZ , Krish, włożyć ciężką pracę w swoją karierę; i nie mam zamiaru słuchać, że tego nie lubisz! To ma przyszłość! Co innego chcesz robić? Coś, w czym nie jesteś dobra? Nie pozwolę na marnowanie twojego i mojego czasu!

Siedziałam oniemiała na krześle, z łyżką w ręku i rozmiękniętymi płatkami w misce.


W związku z powyższym chciałabym podziękować pewnej osobie.
Za to, że zawsze mnie wspierała i wspiera nadal. Że nigdy nie powiedziałaby czegoś takiego.
Że wiem, że mogę na nią liczyć.
I za to, że miałam okazję zrozumieć, jakie mam szczęście!
Kocham Cię Mamo! :))
*

Dlaczego oni mają tak słabe żarty...?
Tutaj suchary by Natalia Matys to naprawdę kawał DOBREGO HUMORU! Tęsknię za Tobą bardzo bardz

Przestałam czytać w gazetach dział "Rozrywka" bo za każdym razem chce mi się płakać.

Oto kawał, z którego moja rodzina śmiała się do rozpuku przez pół godziny (naprawdę):

Noc. Postój taksówek.
Do jednej z nich podchodzi trzech bardzo pijanych kolesi.
Bełkoczą nazwę ulicy i wtaczają się do środka.
Taksówkarz nie chce mieć z nimi zbyt do czynienia, ale chce też zarobić. Widzi, w jakim są stanie, postanawia więc wykorzystać okazję.
Zapala na chwilę silnik, po czym zgasza, i oświadcza facetom, że są już na miejscu.
Dwóch posłusznie płaci i wysiada, ale trzeci policzkuje taksówkarza, krzycząc: "za szybko jechałeś!"


Do tego wszystkiego, kompletnie nie rozumieją ironii i sarkazmu.
Ostatnio wracam ze szkoły i wchodzę do pokoju a tam moja host mama.
Powiedziała, że z powodu remontu nie ma za bardzo prywatności (wszędzie kręcą się robotnicy), więc spytała, czy mogłaby tu się przebrać.
"Nie." - padła moja odpowiedź.
(Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, że po prostu uznałam to za oczywiste, że MOŻE)
- No dobrze, to pójdę gdzie indziej. - i poszła.

Zatęskniłam za Natalią , Wojtkiem, Julkiem i jeszcze kilkoma osobami.
Dopiero tutaj zdałam sobie sprawę, jak ważni są ludzie z podobnym poczuciem humoru.
Nawet nie wiecie jak bardzo mi Was brakuje!
................:(((


sobota, 17 września 2011

tradycyjnie


W zeszłym tygodniu odbył się w naszym collegu "traditional day" - wszyscy przyszli ubrani w indyjskie , tradycyjne ubrania: dziewczyny miały na sobie głównie salwar kamizy (włącznie ze mną), zdarzały się jednak także sari, chłopcy: lungi (luźne spodnie) i dhoti (długie koszule).

Budynek wypełnił się kolorem; wszyscy wyglądali o niebo lepiej niż na co dzień. Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego oni tak strasznie upierają się przy zachodnich ciuchach – ale cóż, ich sprawa. Nie jestem w stanie zmienić ich kultury – niby tak oczywista rzecz, a zdałam sobie z tego sprawę całkiem niedawno.

Tego dnia doznałam pierwszego załamania . Oprócz tradycyjnych strojów, wszyscy tradycyjnie się darli, jak to Hindusi mają w zwyczaju. Naprawdę, to jest niebywale głośny naród. I młoda część tejże nacji, w przedziale wiekowym od 15 do 20 lat, wytoczyła się na przerwie przed budynek. Tradycyjnie. Było potwornie gorąco i potwornie głośno. Zaczęłam robić się poirytowana, bo nikt nie był w stanie zrozumieć co mówię, i ja nie mogłam usłyszeć własnych myśli.

Miałam wrażenie, że ilość ludzi i temperatura powietrza wzrastają odpowiednio jak zbliżałam się do mojej granicy wytrzymałości.

Spojrzałam na ulicę przed szkołą. Zza zakrętu wytacza się powoli samotny samochód. Jedzie PUSTĄ ulicą i trąbi. Nie rozumiem tego. Nie próbuję.

Odźwierny otwiera bramę, by wpuścić owy samochód na teren college. Jest bardzo dużo ludzi i niewiele miejsca. Z przerażeniem , w zwolnionym tempie obserwuję, jak wyciąga z kieszeni gwizdek. Przykłada do spierzchniętych ust. Nabiera powietrza. Gwiżdże. Gwiżdże, i nie przestaje. Samochód, wciąż trąbiąc, wtacza się na dziedziniec i parkuje. Ostatnie, pożegnalne trąbnięcie.

Odźwiernemu jednak spodobało się nowe zajęcie i nie zamierza go porzucić. Już nie przestaje. Przez piętnaście minut przechadza się dziedzińcem i z zapałem gwiżdże . Kiedy słyszę przeciągły, piskliwy dźwięk tuż koło mojego ucha, któremu to towarzyszy trąbienie samochodów z ulicy i wrzaski ludzi dookoła mnie, czuję, że właśnie przekroczono moje granice. Miałam ochotę uciekać. Albo wydrzeć się na nich wszystkich, żeby wreszcie się zamknęli. Chociaż na minutę. Chociaż na sekundę. Poprosić całe te rozwrzeszczane miasto, żeby przez jedną chwilę było cicho.

Ale to niemożliwe w Bombaju.

Tu nigdy nie nastanie cisza.

Nawet w nocy, za oknem, słychać bezustanne odgłosy klaksonów i przejeżdżających samochodów.

Każdego ranka dokładnie o 7 rano jakiś człowiek przechadza się pod naszymi oknami i potwornie wrzeszczy coś w hindi – tak jak kiedyś, gdy byłam mała, pod blokami w dzielnicy, w której mieszka moja Babcia, chodził mężczyzna krzycząc „kartofle, kartofle, kartofle sprzedają”. Tylko, że jego hinduska wersja jest jakieś 25 razy głośniejsza – w końcu musi przekrzyczeć całe to wielkie miasto.

W ogóle, odnoszę wrażenie, że tutaj wszyscy ludzie mają jakieś głębsze, donośniejsze głosy . Nigdy w życiu w Polsce ani w żadnym innym kraju w którym byłam nikt nie potrafił wrzeszczeć tak głośno jak Hindusi. Ot, taka narodowa cecha.

Po powrocie do domu padłam na łóżko i popłakałam się. Zaczęłam zazdrościć moim znajomym z Polski, którzy żyją teraz na farmach w Nevadzie albo Teksasie. Zdałam sobie sprawę, że od półtora miesiąca nie widziałam nawet kawałeczka nietkniętego przez człowieka terenu. Jedyne zielone miejsce, które odwiedziłam, to park, podczas akcji przeciwko polio. Park w centrum Malabar Hill, jednej z największych dzielnic w Bombaju, otoczony zewsząd slumsami i wieżowcami.

Cisza.

Las.

Brak ludzi.

To jest to, czego teraz potrzebuję.

Zawsze myślałam, że jestem człowiekiem miasta. Po dwóch tygodniach spędzonych w Puszczy Białowieskiej z radością wracałam, wprost w opary spalin samochodowych, smrodu i syfu cywilizacji.

Kiedy stawałam twarzą w twarz z naturą, pojawiał się we mnie lęk. Nie wiem skąd się brał. Może stąd, że cywilizacja to najbardziej sztuczny wymysł z możliwych, do którego to musieliśmy się przystosować, a aby się przystosować – zapomnieć skąd tak naprawdę jesteśmy. Powracając, jesteśmy zmuszeni konfrontować się z samymi sobą.

Tradycyjnie Bombaj testuje mnie, ile jeszcze zniosę.

niedziela, 4 września 2011

morya


najwytrwalsi tancerze









tajemne drzwi do studia nagrań
widok z mojej sali od bharatanatyam
Oto Conor wciągający cukier, wraz z Chrisem
takie tam zabawy

mój obecnie najlepszy przyjaciel w moich okularach :D
Z Conorem, Lethicią i Andresem!
:)
maharadża
z małżonką

Ganapati Morya! drugi dzień, piędziesiąty dom
widok na plażę w Juhu. któryś z kolei dom kogoś z rodziny, 1 dzień Ganpati.
mieszkanie siostry mojego hostdziadka, niegdyś słynnej aktorki. możecie zaobserwować portret V.Shantarama nad lustrem, obwieszony kwiatami. I to nie z powodu jego sławy ;) wszyscy tutaj bardzo szanują swoich przodków, w każdym domu, sklepie, jest przynajmniej jedno zdjęcie starszej bliskiej osoby traktowane jak świętość (wieszają na nim kwiaty, palą lampki, kadzidła itd.)
Krish w biurze mojego dziadka w studiu filmowym w Południowym Bombaju gdzie byliśmy na Ganpati



przedpokój mieszkania tej siostry dziadka, która mieszka w budynku studia.
wszystkie nagrody zdobyte przez V.Shantarama
hostsiostry:)
mój dziadek:D
hostmama:)

Ganesha
mój cudowny wspaniały kochany najpiękniejszy Bombaj, widok z Marine Drive
Gaby w pociągu z Bandry:)
Chris & Lais, historie miłosne na wymianie rozpoczęte:)
aha, i to jest plaża. trochę śmierdząca

Antonia, Simon, jacyś nieznani mi bliżej Hindusi i Bonnie


plaża cd.
centrum handlowe w Bandrze
widoczki
coffee coffee day!

jedziemy! moja pierwsza podróż pociągiem, tą , za którą musiałam zapłacić 500 rupii.;P
riksza!

.....



*

Parę dni temu zrobiłam sobie dzień odpoczynku od collegu (to nic, że następne 3 dni były wolne) i razem z innymi exchange students spotkałam się w Bandrze. To znaczy, nie było to takie proste - najpierw mieliśmy się spotkać w Colabie, dzielnicy niedaleko Churchgate, więc pojechałyśmy tam z Gaby taksówką, ale jako że jest to jakieś 40 minut drogi z naszej dzielnicy, nasi przyjaciele zdążyli już się przetransportować na peron Victoria Terminus, skąd mieliśmy jechać do Bandry. Musiałyśmy więc zawrócić. Kiedy znalazłyśmy się na dworcu od razu wiedziałam, że ich nie znajdziemy. Simon twierdził cały czas przez telefon, że są przy kasach, ale przy których, to już nie wiedział, co jest dosyć ważną informacją biorąc pod uwagę ogromny rozmiar bombajskiego dworca. Kręciłyśmy się więc w kółko, poganiane nieustannymi telefonami. W końcu spotkaliśmy się przy St. Xavier's, i stamtąd wszyscy razem udaliśmy się na pociąg.
I to było niesamowite doświadczenie.
Indie są jedynym państwem na świecie, w którym drzwi w pociągach są zawsze otwarte (teoretycznie mogłoby ich nie być). Wszyscy więc korzystają z tego faktu, wychylając się do połowy z pojazdu. Nie jest to może zbyt bezpieczne, ale jakie super! W Polsce kolejka była moim podstawowym środkiem lokomocji, w którym to zazwyczaj spałam/czytałam/słuchałam muzyki/gadałam z Zuzią/tudzież Wojtkiem/Julkiem/kimśinnym, zazwyczaj jednak było to dokończenie snu, z którego byłam codziennie brutalnie wyrywana przez śpiewy buddyjskiego mnicha. Tutaj podróż kolejką to jedna wielka przygoda!
Niestety, kiedy z uśmiechami na ustach wyskoczyliśmy radośnie z pociągu, zatrzymał nas groźny Pan Policjant i kazał pokazać bilety. Jak się okazało, wszyscy mieliśmy bilety na drugą klasę, oprócz Antoni, która wcale nie miała biletu, ale ja i Simon jechaliśmy bezprawnie w pierwszej. Zaprowadzono więc nas do jakiegoś małego pomieszczenia na dworcu, gdzie urzędowało kilka grubasów. Kazali nam zapłacić po 500 rupii, po czym zaczęli wypytywać nas skąd jesteśmy i co tu robimy. Bardzo spodobał im się fakt, że wszyscy pochodzimy z Europy. Może nawet zaczęli żałować, ze nie udało im się z nas wyciągnąć jeszcze więcej kasy (w końcu każdy Europejczyk jest nieprzyzwoicie bogaty).
*
Bharatantyam! Tak, wreszcie zaczęłam się uczyć mojego wymarzonego tańca. Jest potwornie trudny i przepotwornie piękny. Wciąż mam pewne baletowe naleciałości (np. nie mogę się przyzwyczaić, że po indyjskim plie , czyli ugięciu kolan, nie prostuje się ich) , ale z każdym dniem znikają. Tak, to jest zdecydowanie coś, co przynosi mi wieeeelką satysfakcję.
*
Szkoła.
Po pierwsze, poddałam się i zmieniłam hindi na francuski. Cóż, nie jestem geniuszem za jakiego się miałam - na każdym wykładzie siedziałam jak kołek czytając po cichu słowa, których nie rozumiałam. Teraz przynajmniej mogę się naprawdę uczyć, no i jest ktoś, kto mi z chęcią pomoże:)
A mojego ukochanego języka oczywiście nie porzuciłam, spędzam wieczory na wkuwaniu słówek i oglądaniu filmów bez napisów. Z każdym dniem jest lepiej, i nie czuję tej presji pt.: "natychmiast zrozum ten poemat!"
Po drugie: pokochałam historię nad życie w momencie, kiedy dostałam do ręki materiał z pierwszego rozdziału i przykładowe pytania. Literatura buddyjska, Upanishady, Vedy, inskrypty Ashoki, wszystko to, o czym namiętnie czytałam w Polsce po szkole, teraz omawiam na lekcjach. Żyć nie umierać, KOCHAM INDIE!
*
W poniedziałek miałam urodziny. Już w taksówce do szkoły dostałam od Gaby uroczy czekoladowy tort z napisem "Happy Birthday Marianna". W collegu wszyscy zaczęli składać mi życzenia i przytulać, i dowiedziałam się, że wszystkie wykłady są odwołane, bo nasz college organizuje festiwal SHOUTT o czym nie wiedziałam:) Znajomi zaczęli mnie nakłaniać, żebym kupiła bilet, ale stwierdziłyśmy z Gaby, że pojedziemy do Bandry spotkać się z exchange students. Zadzwoniłyśmy więc do wszystkich i po godzinie spotkaliśmy się przy dworcu z Conorem, Bonnie, Andresem, Lethicią,Lais, Chrisem, Simonem i Violette. Poszliśmy do naszej stałej knajpki z begelsami, gdzie zaśpiewano mi amerykańsko-meksykańsko-brazylijsko-niemiecko-francuskie sto lat, każdy w swoim języku, po czym pożarliśmy torcik, który był PRZEPYSZNY!!


Wieczorem lunch z rodzicami, dziadkami z obojga stron, Krish, Nimone, Urvi (przyjaciółka Anity z którą byłam na akcji przeciw polio), i siostrą Anity która przyjechała do nas na kilka dni.
Dostałam śliczne rzeczy, jak zwykle wygłupiałam się z moimi host siostrami, i podsumowując, jedne z najlepszych urodzin w moim życiu!
*

Obecnie trwa w Indiach Ganpati - święto jednego z najważniejszych indyjskich bogów, Ganeshi. Wszyscy tutaj hucznie świętują, tańczą na ulicach, grają na bębnach, i przede wszystkim - odwiedzają rodzinę. W ciągu dwóch dni widziałam 8 domów przeróżnych cioć, wujków i przyjaciół rodziny. Bardzo podoba mi się fakt, że gdy oni tutaj się spotykają to w co najmniej 20 osób. Na Ganpati, z którego wstawiam filmik, u wujka Vicoba, było 45.



Z tej okazji odwiedziliśmy w sobotę znajomych Anity. Bardzo religijni ludzie, ale w taki fajny, niefanatyczny sposób. Przeprowadziłam z przyjacielem mojej hostmamy bardzo ciekawą rozmowę, dostałam dwie książki o hinduizmie, jedna to mitologia, zebrane przypowieści o wszystkich bogach, a druga to zbiór modlitw. Powiedział, że jak będę mieć jakieś pytania, on zawsze z chęcią mi odpowie. Zobaczymy się znów za tydzień, i pożyczy mi więcej książek.

W ostatni dzień Ganpati, czyli dzisiaj, pojechaliśmy jeszcze raz do studia. Po uroczystej pudży figurę Ganeshi wstawiono na udekorowaną kwiatami ciężarówkę, która wolno jechała za tłumem. Szliśmy 4 godziny z Południowego Bombaju do Mahimu (przystanek przed Bandrą), gdzie wrzucono Ganeshę do wody po odprawieniu ostatniej pudży na plaży.
Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Padał deszcz, ale nikt się tym nie przejmował, wszyscy tańczyli w rytm bębnów i obsypywali się kolorowym proszkiem. Jeden z najlepszych dni tutaj, pomimo, że padam na nosek i moja głowa wciąż jest różowa.