poniedziałek, 26 marca 2012

Discon

11 lutego okazał się chyba najlepszym jak do tej pory dniem wymiany.

Wtedy też mieliśmy zaprezentować efekt naszej mozolnej, ponad dwumiesięcznej pracy, codziennych treningów i, co bardzo ważne;) , wydawania majątku na dojazdy do Juhu.

Nastał dzień wielkiej Konferencji Dystryktu (DISCON). W jednym z luksusowych hoteli leżącej przy Goregaon dzielnicy Powai, zebrali się rotarianie ze wszystkich bombajskich klubów.
Kilkutysięczny, bardzo poważny tłum pod krawatem.

W momencie, w którym zajechałam rikszą pod hotel zdałam sobie sprawę, że kompletnie zapomniałam wziąć ze sobą mojego hidżabu, a który był niezbędny do przedstawienia.

Ja to ja, a jakże.

Na szczęście ktoś znalazł inną, nadającą się dupattę, dosłownie kilka minut przed występem..
Nakarmiono nas lunchem, który ja osobiście sobie darowałam, i zabrano się za robienie makijażów i ubieraniu nas.. Wciąż mieliśmy ponad trzy godziny, jednak jak to zwykle bywa do ostatniej chwili nic nie było gotowe. Nie mieliśmy nawet czasu na porządną próbę na scenie.
Strasznie się stresowaliśmy, zmienialiśmy kostiumy w niebywałym pośpiechu. Wszyscy tańczyliśmy dwa tańce, potem Chris, Antonia i Valentin prezentowali jogę, po nich Brazylijki, Meksykanki i ja tańczyłyśmy "Jai Ho", a na koniec wszyscy weszliśmy na scenę z flagami. (Kilka dni temu na spotkaniu z Rotary dostaliśmy płyty z przedstawieniem, postaram się wrzucić na picassę. )

Po wszystkim, a właściwie jeszcze będąc na scenie, wszyscy się strasznie wzruszyli, Lethicia płakała. Naprawdę poczuliśmy taką jedność między nami, zrozumieliśmy, jak ważne jest to , czego teraz doświadczamy. Pomimo różnego pochodzenia, religii, pomimo tych wszystkich sporów i problemów które przez te siedem miesięcy pojawiły się między nami; dzięki tym ludziom zrozumiałam, że tak naprawdę wszyscy jesteśmy tacy sami. Jakkolwiek banalnie to brzmi - nie różnimy się od siebie. Przeżywamy dokładnie te same emocje, te same rzeczy nas denerwują, to samo nas cieszy; jesteśmy różni, ale jednocześnie do siebie podobni. W życiu za nic bym tego nie zmieniła.
To był naprawdę przełomowy moment: poczułam, i myślę, że nie tylko ja, jak wiele dała nam ta wymiana. Oczywiście, wszystko okaże się do końca po powrocie do naszych krajów, jednak już teraz czuję, że nie ma barier, nie ma drogi nie do pokonania i wszystkie drzwi są otwarte.
Dostaliśmy owacje na stojąco.

Przez resztę dnia łaziliśmy po pustym hotelu, rozmawialiśmy, obejrzeliśmy pokaz mody i jakiś taneczny występ i zjedliśmy obiad. Wszyscy byli zachwyceni naszym występem, rozmawiali z nami; dowiedziałam się nawet, że w Rotary mam opinię "tej od tych politycznych dyskusji". Okazało się, że moje rozmowy z Conorem i Simonem z Kutchu strasznie się rozeszły po różnych rotariańskich klubach, i teraz wszyscy pytali, czy naprawdę jestem przeciwna wkroczeniu wojsk NATO do porewolucyjnych krajów afrykańskich, i w ogóle to skąd we mnie takie zainteresowania. Hahaha.


Do domu wróciłam padnięta o dwunastej w nocy, a po trzech dniach już byłam w nowej rodzinie - na drugim końcu miasta, granicy Goregaon z Maladem, w domu starszej gudźaratki.
Jest przemiła, jak do tej pory to najlepszy dom w jakim mieszkałam. :)

W następnej notce opiszę Holi, czyli indyjskie Święto Wiosny.
W sumie już tak niewiele czasu zostało do powrotu... kwiecień, w maju wycieczka w Himalaje, 4 czerwca na dwa tygodnie przyjeżdża mój brat i 15 czerwca opuszczam Indie.
Ciężko w to uwierzyć.
Tak samo ciężko jak przed wyjazdem, że w ogóle tu się znajdę.