*
Wiele rzeczy się wydarzyło , mam wrażenie, że nie jestem w stanie tego wszystkiego opisać.
W każdym razie, dwa tygodnie temu spełniły się moje marzenia.
Wszyscy mieli już dość moich jęków za naturą i pojechaliśmy na weekend na drugi kraniec Bombaju, gdzie rodzice Anity mają mieszkanie – do Maladu.
Wreszcie ! Doczekałam się! Moje błagania zostały spełnione: mam drzewo za oknem.
Były to dwa cudowne dni chillowania w basenie na otwartym powietrzu z palmą nad głową.
W niedzielny poranek wraz z hmamą i Nani (mama mamy) przeprawiłyśmy się statkiem na drugi brzeg zatoki, gdzie zbudowana została największa azjatycka świątynia – World Peace Pagoda. Podróż statkiem byłaby na pewno przyjemnym doświadczeniem, gdyby nie szok, jakiego doznałam. Po raz kolejny muszę z przykrością stwierdzić: Hindusi to straszni śmieciarze. Woda pełna była wszelkiego rodzaju odpadków; a pasażerowie nie omieszkali dorzucić nowych do tego syfu. Przykre to i straszne, że naród posiadający tak wspaniałą, bogatą przyrodę, kompletnie o nią nie dba.
Kiedy tam dotarłyśmy, stwierdziłam, że pagoda jest wciąż w stanie płynnym; ciężko było zrobić zdjęcie bez robotników zwisających z dźwiga, tak więc zdjęcia które wstawiam nie są pełne duchowości i lotosowego spokoju, tak jak chciałam.
Było potwornie gorąco, ja oczywiście, jako osoba inteligentna, ubrałam dżinsy i nie zabrałam okularów przeciwsłonecznych, wyglądałam więc jak niedołężna staruszka, z zamkniętymi łzawiącymi oczami , przemieszczająca się w tempie 2 km/h.
Pagoda była wielka i złota, otoczona innymi złotymi i wielkimi budowlami. Niestety, żadnej nie przypatrzyłam się za dobrze, jako że przez większość czasu, by nie oślepnąć, pełznę łam ( bo chodzeniem tego nazwać nie można) ze wzrokiem wbitym w ziemię. Boże, musiałam wyglądać żałośnie.
Posuwałyśmy się więc powoli w tym gorącu, aż przebrnąwszy przez starannie wypielęgnowany ogród dobrnęłyśmy do bram pagody. Przed wejściem oczywiście dokładnie nas obmacano i sprawdzono (przy okazji; w Indiach dbają o bezpieczeństwo jak chyba nigdzie indziej na świecie; do supermarketu nie można wnieść nawet aparatu fotograficznego, a kontrola jest dokładnie taka sama jak na lotniskach). Obejrzałyśmy wszystkie ważne miejsca – świątynia ta była bowiem świetnie wyposażona – takie jak sklepik, galeria, stołówka. Kiedy, z trudem, wspięłyśmy się na najwyższe piętro, i chciałyśmy wejść do środka pagody okazało się, że nie można – właśnie trwają cotygodniowe nauki dla starszych uczniów. Zerknęłam przez szybę do środka – w pustej, ciemnej sali na podwyższeniu siedzi mężczyzna w okularach i mówi coś przez mikrofon, otoczony gromadą słuchaczy. Oprócz tych ludzi i niebieskich materaców, rozrzuconych wszędzie dookoła, w środku nie ma nic. Żadnego wizerunku buddy ani ołtarza. Zupełnie nic.
Z tą służącą to jakieś straszne. Prawie jak jakiś niewolnik.
OdpowiedzUsuńej ale jak śpi na korytarzu to śpi na podłodze czy ma jakiś kocyk, materac czy coś takiego?
OdpowiedzUsuńi szczerze mówiąc, pięknie tam.