niedziela, 4 września 2011

morya


najwytrwalsi tancerze









tajemne drzwi do studia nagrań
widok z mojej sali od bharatanatyam
Oto Conor wciągający cukier, wraz z Chrisem
takie tam zabawy

mój obecnie najlepszy przyjaciel w moich okularach :D
Z Conorem, Lethicią i Andresem!
:)
maharadża
z małżonką

Ganapati Morya! drugi dzień, piędziesiąty dom
widok na plażę w Juhu. któryś z kolei dom kogoś z rodziny, 1 dzień Ganpati.
mieszkanie siostry mojego hostdziadka, niegdyś słynnej aktorki. możecie zaobserwować portret V.Shantarama nad lustrem, obwieszony kwiatami. I to nie z powodu jego sławy ;) wszyscy tutaj bardzo szanują swoich przodków, w każdym domu, sklepie, jest przynajmniej jedno zdjęcie starszej bliskiej osoby traktowane jak świętość (wieszają na nim kwiaty, palą lampki, kadzidła itd.)
Krish w biurze mojego dziadka w studiu filmowym w Południowym Bombaju gdzie byliśmy na Ganpati



przedpokój mieszkania tej siostry dziadka, która mieszka w budynku studia.
wszystkie nagrody zdobyte przez V.Shantarama
hostsiostry:)
mój dziadek:D
hostmama:)

Ganesha
mój cudowny wspaniały kochany najpiękniejszy Bombaj, widok z Marine Drive
Gaby w pociągu z Bandry:)
Chris & Lais, historie miłosne na wymianie rozpoczęte:)
aha, i to jest plaża. trochę śmierdząca

Antonia, Simon, jacyś nieznani mi bliżej Hindusi i Bonnie


plaża cd.
centrum handlowe w Bandrze
widoczki
coffee coffee day!

jedziemy! moja pierwsza podróż pociągiem, tą , za którą musiałam zapłacić 500 rupii.;P
riksza!

.....



*

Parę dni temu zrobiłam sobie dzień odpoczynku od collegu (to nic, że następne 3 dni były wolne) i razem z innymi exchange students spotkałam się w Bandrze. To znaczy, nie było to takie proste - najpierw mieliśmy się spotkać w Colabie, dzielnicy niedaleko Churchgate, więc pojechałyśmy tam z Gaby taksówką, ale jako że jest to jakieś 40 minut drogi z naszej dzielnicy, nasi przyjaciele zdążyli już się przetransportować na peron Victoria Terminus, skąd mieliśmy jechać do Bandry. Musiałyśmy więc zawrócić. Kiedy znalazłyśmy się na dworcu od razu wiedziałam, że ich nie znajdziemy. Simon twierdził cały czas przez telefon, że są przy kasach, ale przy których, to już nie wiedział, co jest dosyć ważną informacją biorąc pod uwagę ogromny rozmiar bombajskiego dworca. Kręciłyśmy się więc w kółko, poganiane nieustannymi telefonami. W końcu spotkaliśmy się przy St. Xavier's, i stamtąd wszyscy razem udaliśmy się na pociąg.
I to było niesamowite doświadczenie.
Indie są jedynym państwem na świecie, w którym drzwi w pociągach są zawsze otwarte (teoretycznie mogłoby ich nie być). Wszyscy więc korzystają z tego faktu, wychylając się do połowy z pojazdu. Nie jest to może zbyt bezpieczne, ale jakie super! W Polsce kolejka była moim podstawowym środkiem lokomocji, w którym to zazwyczaj spałam/czytałam/słuchałam muzyki/gadałam z Zuzią/tudzież Wojtkiem/Julkiem/kimśinnym, zazwyczaj jednak było to dokończenie snu, z którego byłam codziennie brutalnie wyrywana przez śpiewy buddyjskiego mnicha. Tutaj podróż kolejką to jedna wielka przygoda!
Niestety, kiedy z uśmiechami na ustach wyskoczyliśmy radośnie z pociągu, zatrzymał nas groźny Pan Policjant i kazał pokazać bilety. Jak się okazało, wszyscy mieliśmy bilety na drugą klasę, oprócz Antoni, która wcale nie miała biletu, ale ja i Simon jechaliśmy bezprawnie w pierwszej. Zaprowadzono więc nas do jakiegoś małego pomieszczenia na dworcu, gdzie urzędowało kilka grubasów. Kazali nam zapłacić po 500 rupii, po czym zaczęli wypytywać nas skąd jesteśmy i co tu robimy. Bardzo spodobał im się fakt, że wszyscy pochodzimy z Europy. Może nawet zaczęli żałować, ze nie udało im się z nas wyciągnąć jeszcze więcej kasy (w końcu każdy Europejczyk jest nieprzyzwoicie bogaty).
*
Bharatantyam! Tak, wreszcie zaczęłam się uczyć mojego wymarzonego tańca. Jest potwornie trudny i przepotwornie piękny. Wciąż mam pewne baletowe naleciałości (np. nie mogę się przyzwyczaić, że po indyjskim plie , czyli ugięciu kolan, nie prostuje się ich) , ale z każdym dniem znikają. Tak, to jest zdecydowanie coś, co przynosi mi wieeeelką satysfakcję.
*
Szkoła.
Po pierwsze, poddałam się i zmieniłam hindi na francuski. Cóż, nie jestem geniuszem za jakiego się miałam - na każdym wykładzie siedziałam jak kołek czytając po cichu słowa, których nie rozumiałam. Teraz przynajmniej mogę się naprawdę uczyć, no i jest ktoś, kto mi z chęcią pomoże:)
A mojego ukochanego języka oczywiście nie porzuciłam, spędzam wieczory na wkuwaniu słówek i oglądaniu filmów bez napisów. Z każdym dniem jest lepiej, i nie czuję tej presji pt.: "natychmiast zrozum ten poemat!"
Po drugie: pokochałam historię nad życie w momencie, kiedy dostałam do ręki materiał z pierwszego rozdziału i przykładowe pytania. Literatura buddyjska, Upanishady, Vedy, inskrypty Ashoki, wszystko to, o czym namiętnie czytałam w Polsce po szkole, teraz omawiam na lekcjach. Żyć nie umierać, KOCHAM INDIE!
*
W poniedziałek miałam urodziny. Już w taksówce do szkoły dostałam od Gaby uroczy czekoladowy tort z napisem "Happy Birthday Marianna". W collegu wszyscy zaczęli składać mi życzenia i przytulać, i dowiedziałam się, że wszystkie wykłady są odwołane, bo nasz college organizuje festiwal SHOUTT o czym nie wiedziałam:) Znajomi zaczęli mnie nakłaniać, żebym kupiła bilet, ale stwierdziłyśmy z Gaby, że pojedziemy do Bandry spotkać się z exchange students. Zadzwoniłyśmy więc do wszystkich i po godzinie spotkaliśmy się przy dworcu z Conorem, Bonnie, Andresem, Lethicią,Lais, Chrisem, Simonem i Violette. Poszliśmy do naszej stałej knajpki z begelsami, gdzie zaśpiewano mi amerykańsko-meksykańsko-brazylijsko-niemiecko-francuskie sto lat, każdy w swoim języku, po czym pożarliśmy torcik, który był PRZEPYSZNY!!


Wieczorem lunch z rodzicami, dziadkami z obojga stron, Krish, Nimone, Urvi (przyjaciółka Anity z którą byłam na akcji przeciw polio), i siostrą Anity która przyjechała do nas na kilka dni.
Dostałam śliczne rzeczy, jak zwykle wygłupiałam się z moimi host siostrami, i podsumowując, jedne z najlepszych urodzin w moim życiu!
*

Obecnie trwa w Indiach Ganpati - święto jednego z najważniejszych indyjskich bogów, Ganeshi. Wszyscy tutaj hucznie świętują, tańczą na ulicach, grają na bębnach, i przede wszystkim - odwiedzają rodzinę. W ciągu dwóch dni widziałam 8 domów przeróżnych cioć, wujków i przyjaciół rodziny. Bardzo podoba mi się fakt, że gdy oni tutaj się spotykają to w co najmniej 20 osób. Na Ganpati, z którego wstawiam filmik, u wujka Vicoba, było 45.



Z tej okazji odwiedziliśmy w sobotę znajomych Anity. Bardzo religijni ludzie, ale w taki fajny, niefanatyczny sposób. Przeprowadziłam z przyjacielem mojej hostmamy bardzo ciekawą rozmowę, dostałam dwie książki o hinduizmie, jedna to mitologia, zebrane przypowieści o wszystkich bogach, a druga to zbiór modlitw. Powiedział, że jak będę mieć jakieś pytania, on zawsze z chęcią mi odpowie. Zobaczymy się znów za tydzień, i pożyczy mi więcej książek.

W ostatni dzień Ganpati, czyli dzisiaj, pojechaliśmy jeszcze raz do studia. Po uroczystej pudży figurę Ganeshi wstawiono na udekorowaną kwiatami ciężarówkę, która wolno jechała za tłumem. Szliśmy 4 godziny z Południowego Bombaju do Mahimu (przystanek przed Bandrą), gdzie wrzucono Ganeshę do wody po odprawieniu ostatniej pudży na plaży.
Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Padał deszcz, ale nikt się tym nie przejmował, wszyscy tańczyli w rytm bębnów i obsypywali się kolorowym proszkiem. Jeden z najlepszych dni tutaj, pomimo, że padam na nosek i moja głowa wciąż jest różowa.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz