środa, 7 grudnia 2011

Diwali


A więc nadszedł ten dzień , w którym wreszcie opowiem o jednym z najważniejszych dla Hindusów świąt.
Diwali, a właściwie Dipawali, co tłumaczy się jako "rząd lamp", to święto ruchome, jak większość w hinduizmie. W tym roku wypadło dosyć wcześnie, bo 17 października. Tradycyjnie nazywane 'świętem światła' , należy do Lakshmi, bogini obfitości i mądrości.





Bardzo, bardzo długo czekałam na ten dzień.

Jako że świąt w tym roku dla mnie nie będzie ( w sensie: może i ludzie tutaj je obchodzą; ale co to za Wigilia w krótkich spodenkach, bez śniegu, bez rodziny, bez tej magicznej atmosfery?) , zadaniem Diwali było mi święta zastąpić, i muszę przyznać, że całkiem się to udało.

Atmosfera towarzysząca przygotowaniom była niemalże identyczna; wszystko takie rodzinne, spokojne; niepowtarzalny, ulotny klimat.







typowe dla Diwali mandale z piasku - rangoli, które usypaliśmy przed drzwiami.









W dniu Diwali, z samego rana, kobiety biorą staranną kąpiel, z olejkami balsamami, po czym, wychodząc z łazienki, pierwszy ich krok powinien zgnieść położony wcześniej przed drzwiami owoc. Następnie, gdy owoc ten pęknie, należy go zjeść.
Powiem szczerze; że nigdy w życiu nie jadłam nic gorszego. Wygląda zachęcająco jak limonka a smakuje obrzydliwie jak kupa. Jednak ten ohydny, gorzko-słony smak ma zapewniać piękność.

Następnie w domowej świątyni odprawiana jest pudża, którą tradycyjnie wykonała Ajju.




Następnie - świąteczny lunch, czyli: zjedz za dużo! Mnóstwo przepysznych słodyczy = miliardy kalorii i kolejne dodatkowe kilogramy (poważnie zaczynam walkę z nadwagą) , niestety, nie jestem w stanie się oprzeć, kiedy widzę przed sobą indyjskie jedzenie.












pisząc notkę na bloga:) ("powrót")


Po lunchu przyszedł czas na prezenty! Oprócz torby, naszyjnika i ciuchów, dostałam zgodnie z tradycją pieniądze od dziadków:
jak zwykle problemy z moim imieniem. (transkrypcja z hindi)

Po południu udaliśmy się na dużą, rodzinną pudżę do studia, które należy do mojego host dziadka. Postanowiłam z tej okazji ubrać sari, zakupione dwa lata temu w Varanasi, którego jednak nigdy na sobie nie miałam.
Dlaczego?
Cóż, założenie sari wymaga maksymalnej cierpliwości i zręczności, a zazwyczaj i lat praktyki.
Jest to najbardziej tradycyjny, indyjski strój, na który składa się krótka, obcisła bluzka, spódnica, i szeroki, bardzo, bardzo długi pas materiału, którym należy się owinąć. Moje sari jest jedwabne, tak więc do tego wszystkiego jeszcze sporo ważyło. Ubierały mnie dwie służące, jednak bez nieocenionej pomocy Ajju nic by z tego nie wyszło.









Pojechaliśmy więc do studia, posiedzieliśmy w biurze Dadu i porobiliśmy trochę zdjęć:


...po czym w głównym holu Ajju znowu odprawiła pudżę. Tym razem w obecności całej rodziny i kapłana, recytującego strasznie szybko mantry w sanskrycie. Ogromnie lubię modlitwy podczas pudży; podczas każdego święta śpiewa się takie same. Są one przepełnione jakąś ogromną radością; nie ma w nich nic z zawodzenia, tak znamiennego dla religii katolickiej.
Po odprawieniu rytuałów każdy dostał pobłogosławioną przez bogini Lakshmi monetę, mającą przynieść szczęście.
W pewnym momencie podczas pudży rozległy się straszne huki. Dobiegały gdzieś z dworu; towarzyszyły im krzyki i szczekanie psów. Moja pierwsza, paniczna myśl: bombardowanie! zamieszki!
Wyszłam na zewnątrz i oto co zobaczyłam:

Fajerwerki.
W życiu nie widziałam (a raczej: nie słyszałam) tak głośnych jak te odpalane na Diwali.
Ale cóż, welcome to India, wszystko tu jest najgłośniejsze, najdziksze, najbardziej zaskakujące.
Potem udaliśmy się na uroczysty, rodzinny obiad w chińskiej restauracji.


kontakty w telefonie mojego dziadka. Każdy, kto zna indyjskie filmy, wie o co chodzi;)

Moja host rodzina to dosyć rozrywkowi ludzie, tak więc siedzieliśmy w tejże restauracji do późnych godzin nocnych, kiedy już przysypiałam na krześle. Dopiero około godziny trzeciej w nocy podzieliliśmy się na podgrupki, i każda podgrupka pojechała samochodem do domu. Mi i moim hostsiostrom trafił się samochód z otwieranym dachem, tak więc oto jak wyglądał nasz powrót:




Drugi dzień Diwali rozpoczęliśmy od... kolejnej pudży.
Tak, kiedy w Indiach jest święto głównym sposobem jego celebrowania jest odprawianie pudż, mnóstwa pudż, ku czci jakiegoś aspektu Boga. Zabawne, to trochę tak jakby na przykład podczas świąt Bożego Narodzenia ludzie non stop biegali do kościoła.

Tym razem pudża odbyła się nie w budynku, gdzie mieszczą się biura, a we właściwym studiu. Niesamowite zobaczyć i być w tym samym miejscu w którym kręcono "Dil to pagal hai" albo "Dilwale Dulhaniye la Jayenge" .









słynne drzwi.


słynna ciocia, Rajshree,teraz na stałe mieszkająca w USA i host tata.
http://www.youtube.com/watch?v=Esr8O3uFuG0
Po południu w domu odbyła się identyczna ceremonia jak podczas Rakhi Bandhan - siostry modlą się nad braćmi, dostają prezenty i tak dalej. Znów zawitała u nas rodzina.






















A wieczorem... rodzinna impreza, Brotherhood, organizowana co roku na Diwali. Każdy miał za zadanie przebrać się za postać z jakiegoś filmu i przedstawić coś na scenie. Dawno się tak dobrze nie bawiłam.Serio.
ja :D http://www.youtube.com/watch?v=e47mnhNpkDs



niezwykle szalona ciocia!




















4 komentarze:

  1. Ojejku, Marianka, na tych zdjęciach wyglądasz na taką szczęśliwą... :)
    Ale... jakie pisząc notkę na bloga? przecież widać, ze na laptopie masz otwartego fejsa :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, skąd Ci przyszło przekonanie, że w religii katolickiej jest zawodzenie. o.O To już prędzej właśnie radość.

    OdpowiedzUsuń
  3. ty widzisz radość, ja widzę zawodzenie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Każdy ma prawo wierzyć w to w co wierzy ,powinniśmy się starać nie ranić innych poglądami na temat ich wiary, bo tak naprawdę do każdej można było by się przyczepić ,znaleźć w niej coś co by nam nie pasowało i tak naprawdę cieszę się że otaczam się tyloma religiami bo każda którą znam sprowadza nas do bycia dobrym , i w moim przypadku czuje się szczęśliwa dzięki temu w co wierzę tak jak każdego z was;*

    OdpowiedzUsuń