sobota, 29 października 2011

powrót






Bombaj z lotu ptaka wygląda pięknie.

Kiedy ostatnio lądowałam na lotnisku Chatrapati Shivaji , była noc, widziałam tylko światła miasta. Oświetlone wieżowce robiły wrażenie; jednak nie miałam zbyt możliwości dokładnego przyjrzenia się; napawania tym niezwykłym widokiem jako że musiałabym przykleić się do szyby, przygnieżdżając do siedzenia mojego sąsiada a jak wiemy kultura wymaga kontrolowania swoich emocji w miejscu publicznym, jakim jest samolot, także moją ekscytację na widok wymarzonego miasta i kraju, w dodatku tak pięknego, musiałam trzymać na wodzy.

Tego dnia, którego odlatywałam z Bombaju, było inaczej. Co prawda i tym razem nie miałam miejsca przy oknie, jednak koło mnie nie siedział już starszy, niedosłyszący Hindus z Goa, a moja siostra Krish, którą bez skrupułów mogłam do siedzenia przygnieździć.

Wieżowce, wieżowce, wieżowce w pełnym słońcu, wielka wyspa pełna życia. Szybko nasz obopólny zachwyt przerwał jednak mężczyzna, siedzący przed nami, który obniżył swoje oparcie tak bardzo, że Krish nie była w stanie się ruszyć. Po chwili ja poczułam na swojej nodze czyjąś stopę. No tak. Witamy w Indiach. Tutaj brak indywidualnej przestrzeni nie jest niczym nadzwyczajnym, nie tworzy żadnego problemu. Po wyjściu z lotniska, w samolocie, na ulicy, w supermarkecie czy w świątyni – wszędzie napotkasz ludzi. Bardzo dużo ludzi. I nikt nie sprawia wrażenia zmęczonego tłumem, nikt nie pragnie dla siebie więcej przestrzeni – przestrzeń jest przecież wspólna. Tymi, którzy zazwyczaj nerwowo przepychają się łokciami, ze skwaszoną miną, niezwyciężenie prąc do przodu są Europejczycy i Amerykanie, nikt inny. Hinduski tłum to rozluźniony tłum, płynący, nie spieszący się, podążający w bliżej nieokreślonym kierunku. I, powtarzając za Kapuścińskim : „Tej potrzeby życia w ścisku, ocierania się o siebie i nieustannego przepychania, choć tuż obok jest luźno i przestronnie, nie umiem sobie objaśnić.”

Po dwóch godzinach lotu wylądowaliśmy. Po dwóch latach znowu jestem w Delhi.





Z lotniska odebrała nas siostra mojej host mamy i jej córka Bhavika. Zostałam przedstawiona także szoferowi jako „exchange student z Anglii” . Tylko trochę mnie to zdziwiło; w końcu skoro większość moich znajomych z collegu nie wie, gdzie leży Polska (ok, teraz większość została już przeze mnie doinformowana, tudzież doinformowała się sama, zawstydzona własnym brakiem wiedzy), skąd ma mieć tą nie informację nie znający słowa po angielsku kierowca?

Jechaliśmy jakieś pół godziny do Gurgaonu. Gurgaon niby należy do Delhi, ale tak naprawdę to osobne miasto, na granicy dwóch stanów – Uttar Pradesh i Haryany, podobnie jak Thane w Bombaju – czasem traktowana jako część miasta, czasem jako osobny byt. Takie sprawy budzą wiele sporów, więc przyjęło się mówić „Mumbai i Thane” albo „Delhi i Gurgaon” żeby nikogo nie wkurzać.

Właściwie to miałam tu mieszkać. To dosyć skomplikowana historia; ale w skrócie: syn siostry Anity chciał pojechać na wymianę do Brazylii, jednak w Delhi sprawa z wymianami słabo się przedstawiała, nikt nie był tym zainteresowany. Jego ciocia, a moja host mama, aktywnie działająca w bombajskim Rotary postanowiła go wysłać ze swojego klubu .I tak też zrobiła, jednak w drugą stronę nie było tak prosto – jako że Yash wyjeżdżał z dystryktu Bombaju, na jego miejsce musiała przyjechać osoba (czyli ja)właśnie do tego dystryktu, a nie do Delhi, pomimo, że tam mieszkała moja docelowa host rodzina. Dlatego teraz mieszkam z ciocią Yasha, a nie w Delhi, jak powinno właściwie być.

Razem z Krish zostałyśmy ulokowane w jego pokoju, wydawałoby się nietkniętym, jednak jak nas poinformowała Masi (siostra mamy w hindi) przed naszym przyjazdem zdjęła ze ścian większość plakatów. Imponujące, szczególnie, że i tak wszystko było pełne zdjęć zawodników Chelsea; a cały pokój i łazienka pomalowane na biało- niebiesko. Nawet ręczniki dostałyśmy w tych kolorach. Nie powiem, prawdziwy fan.

Pierwsze dwa dni spędziłyśmy na zwiedzaniu . Niesamowite widzieć te same rzeczy, być w tych samych miejscach, szczególnie, że lecąc samolotem z Indii do Polski tak bardzo się bałam, że już nigdy nie wrócę. Ale o to jestem, znowu, dwa lata starsza i kilka kilogramów tłustsza.

Pierwszy dzień, z samego rana - Qutub Minar, XII wieczny skarb architektury indo-islamskiej i najwyższa kamienna wieża na świecie (72,5 metra) .




tak wyglądałam i ja


ktoś się wspina



październik 2011 wrzesień 2009
zdjęcie zrobione w dokładnie tym samym miejscu

Potem dżinijski Ogród Pięciu Zmysłów, z którego to szczytu mogłam obserwować piękną naturę. Taaak, naprawdę, w porównaniu z Bombajem stolica wydała mi się niebywale cicha i zielona (każdy kto kiedykolwiek był w Delhi w tym momencie powinien parsknąć śmiechem).


Qutub Minar z daleka
medytujący dżinista






Trzecim punktem programu był Dilli Haat czyli zakupy odcinek 1. Uwielbiam indyjski street shopping, który powoli ginie w Bombaju, a w Delhi można natknąć się na niego za każdym rogiem! Dilli Haat to wielki zbiór przeróżnych stoisk, ze wszystkim, czego sobie zażyczysz, do tego można targować się bez opamiętania i kupić świetne rzeczy za śmiesznie niskie ceny (to też już powoli rzadkość w Bombaju, coraz częściej można usłyszeć rozczarowujące ‘fix price, fix price’) . Od tego momentu zakupy towarzyszyły nam nieprzerwanie, wydałam mnóstwo pieniędzy i obkupiłam się jak nigdy w życiu (nadbagaż: kilogramów cztery) . Jeśli tak będzie za każdym razem, gdy na dłużej opuszczę Bombaj, mogę się naprawdę zacząć martwić jak wrócę do Polski (nie wrócę). Teraz żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia moich wszystkich zakupów, to byłby to naprawdę imponujący stos.


oto co nam zrobiono na włosach. Bardzo popularne w Indiach.
pan robi dywan.
Nie rozumiem idei robienia sobie zdjęć z 'obiektem', ale Masi mi kazała

Wieczorem, już nieco zmęczone, udałyśmy się do bahaistycznej Świątyni Lotosu.

Bahaizm to religia irańska, założona przez proroka Baha'ullaha w XIX wieku. Głosi duchową jedność ludzkości oraz równość wszystkich religii. Ma w sobie coś z hinduizmu, na przykład pogląd, że Jezus, Kriszna, Mahomet i Budda to prorocy, którym tak naprawdę chodziło o to samo. Ja przyjęłam myśleć o bahaizmie jako czymś w rodzaju 'soft islamu' , choć nie do końca jest to poprawne.



Nie można było robić zdjęć w środku świątyni, ale nie żałujcie, jako że nic ciekawego tam nie było, (oprócz , jak nas przed wejściem poinformowano, Boga, którego i tak niestety nie udało mi się zobaczyć) – po prostu pusta, biała sala (podobieństwo do islamu).

Spora część ludzi wydawała się być bardziej zainteresowana nie świątynią, a moją osobą. Dwóch takich właśnie zainteresowanych nawet usiadło koło mnie w ławce w środku, pomimo, że wokół była cała masa pustych miejsc, tak więc zachowywali się co najmniej komicznie. Wcześniej jedna kobieta zapragnęła zrobić sobie ze mną zdjęcie, gorliwie ustawiając obok siebie swoją córkę. Masi powiedziała, że widziała oddalającego się szybkim krokiem męża tej kobiety; prawdopodobnie zawstydzonego żałosnym zachowaniem żony, dorosłej przecież osoby. Przed wejściem do środka jakiś młodzieniec wyciągnął w moją stronę rękę z komórką. Spytałam, co wyprawia. Jak mogłam się jednak łatwo domyślić, nie znał angielskiego, uśmiechnął się tylko w dziwny sposób i gestykulując próbował mi przekazać, że chce tylko jedno moje zdjęcie.

- Kyu? -spytała Masi.

- Just like that. –odparł.

- Next time I’ll slap you, “just like that”. – powiedziałam, niestety podejrzewam, że mnie nie zrozumiał, bo kiedy odchodziłam kątem oka zauważyłam, jak rozpaczliwie ponawiał próby zrobienia mi zdjęcia. Wtedy też poczułam, że jestem w Indiach. Nigdzie indziej, ale właśnie w Indiach. Tylko tutaj biedni ludzie potrafią być tak bezczelni, tak niewrażliwi i chamscy. Ten las wyciągniętych w moją stronę rąk z komórkami i aparatami sprawiał, że dostawałam szału.

Wtedy też doceniłam Bombaj, wydawało mi się wtedy, że ludzie tam są zbyt zajęci i bardziej kulturalni, by zachowywać się w taki sposób, niestety, jakże się myliłam. Kiedy jakiś tydzień po powrocie z Delhi razem z moją polską rodziną poszłam zobaczyć Gateway of India wielce się rozczarowałam. Dokładnie te same zachowania, a nawet gorsze. Co prawda byłam już tam pierwszego dnia po moim przyjeździe, z Yashem, który teraz jest na wymianie w Polsce, ale nie było tylu ludzi, a ci co byli pewnie bali się postawnego Hindusa.


Następnego dnia, z samego rana pojechaliśmy do ogromnego świątynnego kompleksu o nazwie Aakshardam. Niestety, zabrano nam aparaty i telefony, tak więc zdjęć nie ma. Wielka szkoda, bo naprawdę niesamowita to była budowla; pełna krużganków, korytarzy, wielkich posągów. To, co jednak zrobiło na mnie największe wrażenie, to znajdująca się w jednym z budynków kompleksu instalacja o historii Indii. Wchodziło się do łódki, i płynęło przez jaskinie, w których to znajdowały się, na wysepkach, figury ludzi i ich domów naturalnych rozmiarów. Poczynając od cywilizacji Doliny Indusu, poprzez Buddę i Mahawirę, kolonizacje aż do współczesnych Indii można było się przyjrzeć sposobowi życia ludzi różnych epok. Na koniec wysłuchaliśmy patriotycznej przemowy o konieczności kontynuowania dzieła naszych przodków i o tworzeniu silnego, dumnego Hindustanu oraz podniosłej pieśni Vande Mataram, która zawsze przyprawia mnie o tak wielkie, niekontrolowane wzruszenie, że prawie wybuchłam płaczem na tej łódce, na szczęście skończyło się tylko na uronieniu symbolicznej łezki.


Aakshardam z daleka


Wieczorem całą rodzinką odwiedziliśmy pierwszą mellę. Mella to świąteczny bazar, organizowany w Delhi na prawie każdym osiedlu, a jak wiemy, zbliżało się jedno z najważniejszych indyjskich świąt. Można było tam kupić wszystko, czego potrzebujesz na Diwali.

..., jak również wszystko to, czego nie potrzebujesz wcale, jak to zazwyczaj w Indiach bywa.


można było również poddać się zabiegom upiększania, z czego skorzystałam...

... a w moje ślady poszła Krish:

loczki
cały czas ktoś mi wchodził w kadr, zrobiłam chyba z 10 zdjęć i na każdym widnieje czyjeś kolano. ta noga była najładniejsza więc to wstawiam.

teatrzyk z Radżastanu

Te bazary, które odwiedzaliśmy codziennie i obwieszone lampkami domy, sklepy i ulice tworzyły dokładnie ten sam klimat, który w Polsce można poczuć przed świętami.







Przedostatni dzień, który spędziliśmy na zwiedzaniu:
Droga do niepodległości. Na przodzie kroczy Gandhi.


Parlament.

brama Indii daleko we mgle


Wrota, a za wrotami Pałac Prezydenta.




Brama Indii. Niestety, nie mam z nią żadnego zdjęcia, bo za każdym razem kiedy próbowałam się ustawić, rząd łapek z aparatami wędrował w górę.



Masi obiera kukurydzę pod Bramą;)
kukurydziarz :D






Największą korzyścią mojego pobytu w Delhi to z pewnością fakt, że poziom mojej znajomości hindi gwałtownie podskoczył w górę. W domu, w Bombaju, pomimo codziennego wkuwania słówek, oglądania filmów, i wszelkich wysiłków, nie byłam w stanie tak naprawdę się czegoś sensownego nauczyć. A tutaj, nagle – nowy świat, Atlantyda, wymarzony ląd, wszyscy mówią w hindi! Ku mojej niezmiernej radości nawet rodzina, którą miałam okazję poznać (swoją drogą, mega szaleni ludzi), nie używała cały czas angielskiego. Tak więc zadowolona grałam w karty, siedziałam przy stole, na kanapie, czy gdziekolwiek i wsłuchiwałam się w język, który z każdą chwilą brzmiał coraz bardziej znajomo.

Po tygodniu ,w dzień powrotu, z jednej strony było mi smutno – bardzo zżyłam się z tą rodziną, a szansa że ich zobaczę w ciągu następnych kilku lat jest bardzo niewielka, ale z drugiej, co dosyć dziwne, chciałam wracać – tęskniłam za Bombajem.

Coś jest w tym mieście, i nie tylko ja to mówię, że może cię ono strasznie wkurzać, możesz go mieć naprawdę dosyć, ale w momencie, w którym je opuścisz, zaczyna ci go brakować.





przepyszny owoc!
małpcia
Polskie karty:D



Tym wpisem rozstaję się z blogiem na jakiś czas.
Mam spore zaległości, więc już dzisiaj zacznę tworzyć kolejną notkę, ale nie wiem, czy uda mi się ją skończyć w ciągu dwóch dni - pojutrze wyjeżdżam na Południe Indii i wracam 20.11 , od razu potem zmieniam rodzinę i po przerwie zaczyna się college. Tak więc max. miesiąc mnie nie będzie.

4 komentarze:

  1. Jak Ci pięknie w loczkach! Dalej jak mysza, ale jakże pięknie! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałaś "Wędrówki z moim Guru"?? Jestem bardzo ciekawa...

    OdpowiedzUsuń
  3. nie, wgl w życiu nie słyszałam o tej książce :O to o Indiach??

    OdpowiedzUsuń
  4. Wracaj Marianno bo smutno bez Ciebie. Nie mogę się doczekać twoich wrażeń i refleksji z wyprawy na południe.Jak Twoja nowa rodzinka??? Pozdrawiam Kamilla

    OdpowiedzUsuń