sobota, 6 sierpnia 2011

here

jestem! jest tak cudownie, że nie mam słów!
kiedy lądowaliśmy , i widziałam przez szybę światła miasta, nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. i szczerze mówiąc ... nadal nie mogę. moja host rodzina jest świetna. mam dwie siostry, Nimone, dwa lata ode mnie młodszą i dwunastoletnią Krish.
Sama podróż była dosyć męcząca. Najpierw trudne , bardzo trudne pożegnania z rodziną, potem 3 godzinny lot do Istanbułu, który miał godzinne opóźnienie więc potem już właściwie nie miałam czasu między przesiadkami. Całe szczęście poznałam w Warszawie miłych Hindusów, i oni mi bardzo pomogli.Dziękuję Manoj i Preetha!! z Istambułu do Bombaju leci się 6,30 godziny. Trafiło mi się miejsce koło miłego starszego pana, czasem jednak nie dosłyszał i musiałam krzyczeć, i zapadał w tak głęboki sen, że nie dało się go za nic wybudzić. Biedna, uprzejma stewardessa próbowała zabrać mu talerz powtarzając cały czas "excuse me, sir" , ale on nie dość że nie dosłyszał, to jeszcze spał i przytrzymywał ten talerz ręką. Nie mogłam spać, bo Hindus za mną chrapał a zatyczki nie chciały się trzymać w uszach. W kazdym razie przybyłam do Bombaju nieco , bardzo padnięta.
Moja host mama od razu poznała mnie na lotnisku. Nie tak ją sobie wyobrażałam szczerze mówiąc, myślałam,że będzie taka poważna , do tego miała być z counselorem i prezydentem klubu Bombay Bayview , więc spodziewałam się powagi na sto pro, ale prezydent wyskoczył w podkoszulku , a moja host mama cały czas się śmiała i mnie ściskała.
Dom jest wielki, tak, że czasem się gubię.
Jest służba. I to nie jest wcale miłe... dwie dziewczynki, które o piątej rano czekały, żeby zabrać moją 30 kg walizkę do pokoju. One robią wszystko, dosłownie wszystko, gotują, piorą, ścielą łóżka, podają śniadanie, obiad, kolację, sprzątają... dzisiaj rano Krish przyszła do mnie spytać, czy chcę coś jeść. Powiedziałam, ze ok, i ona otworzyła drzwi do jakiegoś malutkiego, pustego pokoiku przy kuchni, gdzie na ścierkach (!!!) leżały te dziewczynki. Trochę mnie to szokuje. Naprawdę, mimo mojej niezaradności i braku zainteresowania domowymi pracami, nie jestem przyzwyczajona, ze ktoś wszystko za mnie robi. Kiedy odniosłam po śniadaniu naczynia służące były szczerze zdziwione. Po południu spotkałam się z Yashem, synem przyjaciół rodziny, który za tydzień jedzie do Polski. Byłam przy legendarnym Taj Mahal Hotel i Gateway of India. Potem pojechaliśmy zobaczyć moją nową szkołę i byliśmy w świątyni. Jejku, było niesamowicie! Yash kupił sznur kwiatów, który daliśmy na ołtarz i 20 rupii jako datek, w ten sposób otrzymaliśmy błogosławieństwo boga. Wszyscy śpiewali albo modlili się. Niesamowite! Od dziś świątynie zostaną chyba moim ulubionym miejscem spędzania wolnego czasu.
Potem poszliśmy do Subwaya .
Po powrocie dałam prezenty rodzinie, i dostałam od nich kilka rzeczy, w tym śliczne kurti!
Jeśli chodzi o język, jakoś daję sobie radę, i mam nadzieję, ze z każdym dniem będzie lepiej:)

KOCHAM INDIE!!!!

4 komentarze:

  1. zdjęęęęęcia!!!

    a Yash będzie mieszkał u mnie w mieście nawet z nim rozmawiałam ostatnio na fejsie!

    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. również proszę o zdjęcia!
    ta służba brzmi szokująco. no i dom musi byc ogromny, skoro sie w nim gubisz! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Indie? Brzmi bardzo bardzo ciekawie :)
    Dopiero dziś znalazłam Twojego bloga, ale przeczytałam poprzednie notki i zamierzam czytać kolejne :) Ja za 2 dni jadę do Stanów i wariuje tak samo jak Ty przed wyjazdem, panicznie boję się pożegnania z rodziną! Ale tak jak Ty pocieszam się tym, że inni też wyjeżdżają i jakoś sobie radzą, w końcu spełniamy swoje marzenia! :)
    Trzymaj się ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  4. hej Marianna tu Dobrawa. Strasznie się cieszę, że Ci się tam podoba! Rób dużo zdjęć, bo jestem na maksa ciekawa jak to tam wszystko u Ciebie wygląda, włącznie z domem w którym mieszkasz:)
    Pzdr w POLSKI:*

    OdpowiedzUsuń